sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 21

-Nie muszę cię nawet pytać czy idziesz- staję obok mnie Karls i spogląda w niebo.
- A ty idziesz?- pytam i zerkam na chłopaka. Stoi wyprostowany z rękami w kieszeni uważnie mnie obserwując. Wygląda na zdeterminowanego jest żądny wygrany, wiem to.
- We dwójkę mamy większe szanse na przeżycie- mówi. Nie rozumiem go, zamiast mnie zostawić i pójść w swoją stronę on cały czas tu jest. Z drugiej strony czemu ja tego nie zrobiłam? Muszę odłożyć na dalszy tor swoje plany, teraz liczy się aby dobrze wykorzystać ucztę. - Odpowiadam mu skinieniem  głowy i wracam do jamy. Siadam przy ognisku, mam jeszcze chwilę aby się odprężyć przed wyprawą do Rogu Obfitości. Tu gdzie teraz się znajdujemy, wątpię aby znajdował się jakiś trybut. Zastanawia mnie w jakiej są kondycji. Mike, Nicole i Blanca mają broń i jedzenie pewnie też chodź teraz gdy się rozłączyli już nie są tak dobrzy jak przedtem jednak nie mogę ich lekceważyć. Siódemka jeżeli przeżyła ukąszenia owadów, to na pewno jest osłabiona. Chyba, że dostała lekarstwo lub znalazła jakąż leczniczą roślinę. Została mi jeszcze dwójka trybutów, których nie znam. Nie wiem w jakiej są kondycji i jakim asortymentem dysponują. Tego przekonam się za kilka godzin.
Zegar pokazuję godzinę ósmą, więc postanawiamy z Karlsem wyruszyć wcześniej aby zapoznać się z sytuacją.
Wydawało mi się, że Róg  jest blisko naszego obozu. Myliłam się. Mamy do pokonania kilka kilometrów. Po drodze zjadamy kilka znalezionych roślin oraz uzupełniamy wodę. Przez ten cały czas milczymy. Karls ubezpiecza moje tyły, a ja z przodu uważnie obserwuję teren nasłuchując chodź by najmniejszego szelestu. Gdy zbliżamy się do Rogu zegar pokazuję dziewiątą, wypatruje dobrego miejsca do obserwacji. W końcu ukrywamy się wśród krzewów mając cały Róg na widoku. Jak na razie nikogo nie widzę ani nic szczególnego się nie dzieję. Pozostaję nam tylko czekać. Czuję lekką adrenaliną gdy pomału zbliżamy się do godziny dziesiątej. Kilka minut przed tą godziną niebo znacznie jaśnieje ma teraz kolor błękitu, widzę teraz wszystko wyraźnie co znajduję się dookoła. Przy Rogu z poduszkowca pojawiają się dwa duże  stoły, jeden wypełniony jest po brzegi jedzeniem, a na drugim znajduję się jakieś przedmioty i  plecaki po jednym dla każdego z dystryktów. Wybija godzina dziesiąta. Zauważam dziewczynę biegnącą w stronę stołów.
-Będziesz mnie osłaniał- mówię do chłopaka, zaciskam nóż i biegnę w jej stronę. W tym samym czasie pojawiają się kolejni trybuci. Biegnę w stronę Rogu, widzę, że dziewczyna ucieka. O nie moja droga nie uciekniesz, myślę. Doganiam dziewczynę i rzucam się na nią. Jestem od niej większa, więc bez trudu ją obezwładniam zadając śmiertelny cios. Huk armaty oznajmia jej śmierć. Szybko rozglądam się czy ktoś jest za mną. Nie. Przy stołach trwa zajadła jatka. Siódemka walczy z jakimś chłopakiem, a Nicole z Mikem. A gdzie jest Blanca? Odpowiedź na to pytanie zaraz przychodzi, dziewczyna biegnie w moją stronę. Zaciskam w obu rękach noże czekając aż dobiegnie.
Próbuje się na mnie rzucić, lecz szybko robię unik starając się zadać jej cios w bok. Stajemy teraz ramię w ramię patrząc sobie w oczy.
- Witaj kochana- mówię słodkim głosem, czekając na jej ruch.
- Czekałam długo na ten moment- odpowiada a jej głos jest przesycony jadem.
- Czekałaś tak długo aż cię zabiję?- śmieję i staram się ja powalić, jednak jest dość silna. Jedynie udaję mi się ranić ją w biodro. Blanca jedynie cicho jęknąła i odpiera mój atak popychając mnie na ziemie a przy tym raniąc mnie w ramię. Na szczęście pod wpływem emocji ból da się wytrzymać i próbuję zadać jej kolejne ciosy. Wszystko trwa sekundy. Momentalnie pluję na mnie krwią i upada na ziemie z nożem centralnie w szyi. To Karls, jest kilka metrów ode mnie. Kolejne dwa wystrzały armat oznajmiają śmierć. Rozglądam się widzę jak Siódemka ucieka w las. Staram się ją dogonić jednak jest za daleko, znowu mi uciekła. Podchodzę do stołów, tuż pod nim leży cała we krwi Nicole. Czuję ukłucie w sercu, coś we mnie pękło. Najchętniej przytuliłabym się do niej jednak nie mogę, muszę zachować pozory. Staję obok mnie Karls również jest ranny.
- Kto?- pytam wskazując na jego ranę na biodrze.
- Mike- domyślam się czemu go nie zabił. Bo uciekł i uratował mnie.
Zostajemy sami przy Rogu. Podchodzimy do stołu pełnego jedzenia. Przez moment zastanawiam się czy nie jest zatrute. Jednak głód zwyciężył i po chwili raczę się pyszną nóżką kurczaka w chrupiącej panierce. A po nim rękami zjadam potrawkę z królika, kilka słodkich bułek i wszystko to popijam sokiem. Śmieję się sama do siebie, na co Karls się dziwnie na mnie patrzy. Chyba wariuje, ale po posiłku jestem taka pełna energii. Tego było mi trzeba.
- Nie ma co iść dalej, zostańmy tu- proponuję, oddalamy się tylko na chwilę aby poduszkowce mogły zabrać ciała.
Na tym etapie Igrzysk nie musimy już się ukrywać, jeżeli ktoś będzie chciał nas odwiedzić to proszę bardzo, jestem na to gotowa. Na drugim stole mamy broń, śpiwory, plecaki i inne drobiazgi.
Karls opatruję mi ranę, na szczęście nie jest tak głęboka, jego też nie wygląda na groźną.   Rozkładam śpiwór i siadam na nim obok Karlsa. Rozglądam się dookoła, teraz gdyż jest już jasno mogę wszystko uważnie obejrzeć. Nie daleko Rogu rozciąga się pasmo gór, po drugiej stronie jest gęsty las a tuż zaraz rozpościera się łąka. Jest też znacznie cieplej na tyle, że mogę zdjąć kurtkę. Wiatr jest teraz łagodny i przyjemny, który pozwala spokojnie odetchnąć.
Na niebie pojawia się godło Kapitolu oraz zdjęcia poległych. Blanca, Nicole i dziewczyna z Ósemki. Pozostała nas tylko piątka. Nie wiem dlaczego czuję dziwną pustkę, nie podoba mi się to uczucie. Rozmyślam o Nicole. Pamiętam jak przed Igrzyskami przyszłam do niej do pokoju gdzie rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym zajadając  się czekoladę, śmiejąc się.. Jej uśmiech był taki ciepły a ona cała była taka pogodna.. A teraz jej po prostu nie ma.. Czuję, że piekę mnie oczy, nie, nie mogę teraz pokazać słabości. Nie w tym momencie.
Spoglądam na chłopaka, który od pewnego czasu mnie obserwuje, tak jakby nie mógłby czegoś rozwiązać.
Nie wiem czy dobrze robię, ale muszę w końcu zadać mu to pytanie...


__________________________________________________________________
Witajcie po dłuuuuuugiej nieobecności.
Większość już zapomniała o moim blogu, a tym co jeszcze o mnie pamiętają dziękuję za wytrwałość.
Ciężko było mi się zebrać do napisania czegokolwiek. W końcu ten rozdział wyszedł spontanicznie, co macie okazję zauważyć.
Przepraszam, że nie dodaję regularnie rozdziałów i nie chcę Wam obiecywać, kolejnego rozdziału w najbliższym czasie, bo ja wiecie dobrze mi to nie wychodzi.
Podoba Wam się ten rozwój akcji, hmm?
Jestem już po Kosogłosie i jestem nadal taka podekscytowana, a Wy?

+ standardowo przepraszam za błędy ;<
Pozdrawiam ;)

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 20

Bez zastanowienie uciekam zostawiając Siódemkę z tyłu, jeszcze ją dopadnę. Biegnę przed siebie ile sił w nogach, ale i tak chmara owadów jest coraz bliżej. Czuję ukłucia i nie przyjemne ciepło, które rozchodzi się po moim ciele. Dasz radę uciec, powtarzam sobie w duchu. Nie wiem ile czasu już biegnę, ale brak mi już tchu. Nie minęło parę minut a upadam i czuję chłód ziemi, chyba mi się udało. Owady zniknęły, ale to nie koniec moich problemów. Zostałam ukąszona i to kilkukrotnie, dotykam mojej łydki jest wyraźnie spuchnięta i strasznie mnie boli. Plecy, nogi, pokąsiły cały tył mojego ciała  Leże jak sparaliżowana na ziemi, nie wiedząc co robić. Czekam na śmierć. Nie, nie to nie może być koniec.... Nie teraz. Próbuje wstać, ledwo trzymam się na nogach. Strasznie boli mnie głowa, słyszę krzyk, wołanie o pomoc... Co się dzieję? Próbuję przejść kilka kroków. Nie daję rady, moje ciało staje się ciężkie... Upadam. Nie wiem ile czasu mija, ale jad coraz bardziej unieruchamia moje ciało z trudem poruszam palcami. Gdyby teraz ktoś tędy przechodził, byłabym łatwym celem. Nie myślę o tym, czuję jak odpływam....
 
                                                                            *
    Słyszę charakterystyczny trzask palącego się drewna, otwieram oczy i widzę rozpalone ognisko. Jestem w jakieś pieczarze, wejście jest wyłożone gałęziami... Bardzo dobra kryjówka, tylko co ja tu robię? Ktoś rozchyla gałęzie i wchodzi do środka z trudem wstaję i od razu rozpoznaję kto to.
Karls.
- Czy.....- zaczynam, ale on mi przerywa.
- Zanim zaczniesz zadawać pytania, posłuchaj mnie. Znalazłem cię prawie umierającą, dostałaś paczkę od sponsora z lekarstwem- wskazuję na strzykawkę- już ci ją zaaplikowałem zaraz powinno być ci lepiej. Nie chcę cię skrzywdzić. Proponuję ci układ.
- Co? Ja już mam sojusz- mówię.
- To dlaczego nie ma ich przy tobie?- odpowiada, przez dłuższą chwilę mu się przyglądam. Jego duże oczy bacznie mnie obserwują, nie widzę w nich tej dawnej nienawiści. Widzę w nich coś zupełnie innego...
- Nie wiem- odpieram po chwili. Lek zaczyna działać, moje powieki stają się coraz cięższe.  Zasypiam.
Otwieram oczy. Nie wiem ile czasu spałam, ale czuję się już bardzo dobrze, mogę normalnie wstać bez żadnego bólu.
- Już myślałem, że się nie obudzisz- słyszę znajomy głos, Karls podaję mi wodę.
- Skąd ją masz?- pytam, nie pewnie biorąc butelkę.
- Była w twoim plecaku- odpowiada, delikatnie się uśmiechając. Upijam kilka dużych łyków.
- Masz- podaję mu ją.
- Już piłem, tu nie daleko jest strumyk. Wbrew pozorom jest tu sporo jadalnych roślin, trzeba tylko dobrze szukać, a tak w ogóle to musisz coś zjeść- podaję mi kilka korzeni i liści, rozpoznaję te rośliny, więc spokojnie  biorę je do ust.
- Ile czasu spałam?
- Hmm. Może 4 dni? Trudno tu określić czas, jedyne co tu się da zaobserwować to jaśniejące niebo, już nie jest tak ciemno- to dobrze, funkcjonalnie w nocy jest strasznie uciążliwe. Ale z drugiej strony, może organizatorzy przez to planują jakąś nową atrakcję.
- Ile osób zostało w grze?- pytam.
- Osiem - odpowiada po chwili. Tylko albo aż osiem, już nie długo może się to wszystko skończyć, całe to cierpienie....
- Dziękuję, że się mną zająłeś, ale ja będę zaraz szła- mówię, uważnie obserwując jego reakcje.
- Dokąd?- pyta zaskoczony.
- Do Rogu Obfitości- odpowiadam stanowczo.
- Myślę, że już nie masz po co wracać.


                                                                          **
- Jak to? - mówię podniesionym głosem.
- Will nie żyję, a pozostali się rozdzieli, widziałem jak dziewczyna z Jedynki szła samotnie- odpowiada, Karls ma racje, nie mam po co wracać do Rogu, zostało już nas garstka. Na tym etapie sojusz nie jest już istotny. Może to i dobrze, że tak się stało nie chciałabym z nimi walczyć, przynajmniej nie teraz. Nie wiem sama co mam robić, wszystkie plany się posypały. Nie długo organizatorzy wymyśla kolejną atrakcje aby rozruszać zabawę.
Na jakim etapie stoję? Jestem w pieczarze z osobą, którą miałam zabić jako pierwszą. Mam tylko dwa noże, plecak a w nim wodę i trochę jedzenia. Po ukąszeniach nie ma już śladu, na czas dostałam po pomoc. Myślałam, że już nie mam sponsorów, a jednak. Karls. Nie wiem co mam o tym sądzić. Miał już nie jedną okazję by mnie zabić, nie zrobił tego. Pomógł mi, ale mogę to uznać za rekompensatę za to wszystko co było kiedyś. Nie chcę się go o to pytać teraz tutaj, bo wiem, że na pewno jesteśmy ciekawym wątkiem w Kapitolu i na pewno komentarzy Igrzysk bacznie obserwuję nasze poczynania, podając dogłębnej analizie nasze słowa i zachowania.
-Przekonałeś mnie, zostaję- uśmiecham się, chodź w duchu mam już plan działania. Chodzi tu tylko o jedno.
 
 
                                                                        ***
- Idę rozejrzeć, potrzebujemy jedzenia- mówię do chłopaka.
- Pójdę z tobą- proponuje, na co ja przystaję. Biorę swój plecak, upewniam się, że mam swoją broń i w ciszy wychodzimy z ukrycia na zewnątrz. Wiatr nie jest już taki ostry i drażniący, jest znacznie łagodniejszy i przyjemniejszy. Do poruszania się nie jest już potrzebna pochodnia, teraz wszystko już w miarę widać. Niebo jest szare tak jakby zaraz miało wyjść słońce. Dopiero teraz mam okazję przyjrzeć się arenie. Jestem w części gdzie dominują drzewa i krzewy, odnajduję kilka jadalnych roślin i wkładam je do plecaka. Po kilkunastu minutach marszu docieramy do strumyka, którym mówił Karls, Znajduję się on nie daleko góry, jesteśmy jakby po jej drugiej stronie jakby patrząc od Rogu Obfitości.
Woda w strumyku jest bardzo czysta, jeżeli Karls ją pił i żyję to ja też mogę. Jest słodka i zimna, uzupełniłam płyny jakie były potrzebne mojemu organizmowi i od razu znacznie lepiej się czuję. Nalewam na zapas do butelki i odchodzimy w dalsze poszukiwania jedzenia. .
Znajdujemy tylko korzenie i liście, chyba będziemy musieli zadowolić się tylko roślinami. W drodze powrotnej mam cały czas wrażenie, że ktoś nas obserwuję, może jestem przewrażliwiona. Zaciskam mocniej nóż w ręku, tak dla poczucia bezpieczeństwa.
Siedzimy przy ognisku w milczeniu, nie mamy potrzeby aby rozmawiać, bynajmniej ja nie mam. Karls co jakiś czas zerka na mnie, lecz gdy nasze spojrzenia się stykają zaraz odwraca wzrok.
Słyszę hymn Kapitolu, wychodzę na zewnątrz i patrzę w niebo. Dzisiaj nikt nie zginął, ale to nie jest istotne. Na niebie pojawia się Claudius Templesmith, zaprasza nas na ucztę.
- O godzinie dziesiątej- gdy to powiedział na niebie pojawia się zegar wskazujący godzinę szóstą- przy Rogu Obfitości będziecie mogli znaleźć wiele cennych rzeczy oraz najedziecie się do syta- kontynuuje uśmiechnięty Claudius.- Taka okazja może się już nie zdarzyć- podkreśla i znika z nieba, zostaję tylko zegar.
- Raczej na pewno skorzystam z takiej oferty- myślę, nawet nie zauważam kiedy pojawił się obok mnie Karls.
















___________________________________________________________________

Witajcie w wakacje! ;)
Wiem, że dawano mnie nie było, ale nie miała weny ten rozdział powstał z powodów moich wyrzutów sumienia, że aż tak bardzo zaniedbałam bloga. Mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić.
Co do rozdziału, może pędzę z akcją, ale nooooo tak mi wychodzi no i co zrobić ;d.
Pojawił się w końcu Karls...... No i tyle w temacie.

Zamysł kolejnego rozdziału już jest, więc myślę, że nie długo powinien się pojawić. ;)

Miłych wakacji trybuci. ;)


P.S przepraszam za błędy, brak przecinków, źle sformowane zdanie i wgl ;>

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 19

Krzyk nagle ustaje, bez zastanowienia budzę wszystkich. - Wstawajcie! Ej nie słyszycie?!- szarpie każdego po kolei, budząc ich. Zdezorientowani pytająco patrzą na mnie, bełkocąc co się stało.
- Słyszałam krzyki, coś się dzieje w lesie. Musimy iść, szybko!- odpieram zdecydowanie.
-Ale nic nie słyszałam, na pewno by mnie to obudziło, zdawało ci się- mówi rozbudzająca się Blanca.
- Wiem dobrze co słyszałam, nie wiem jak wy, ale ja idę to sprawdzić. Idzie ktoś ze mną?
- Zróbmy tak, ja pójdę z Julites, a wy tu zostańcie- proponuje Will. Niezbyt mi się uśmiecha wyprawa z nim, ale lepsze to niż siedzenie bezczynne. Sojusz przystaje na tę propozycje i już po chwili idziemy w stronę dobiegające niedawno krzyku.
- Takim tempem nie zdążymy- pośpieszam Willa.
-Spokojnie, to my jesteśmy łowcami, nie na odwrót- mówi łagodnym głosem chłopak. Oświetlam sobie drogę, jeszcze nie podążałam tą ścieżką. Roślinność jest tu zupełnie inna niż ta, którą widziałam wcześniej. Zauważam świeże ślady butów ktoś tu nie dawno był.
-Spójrz- pokazuję mu ślady. Podążamy w głąb lasu, uważnie się rozglądając. Krzyk zupełnie ustał, jest kompletna cisza. Ofiara uciekła, bo tak byłby huk armaty.. Dostrzegam na drzewie krew, jest to duża plama. Musiała dostać silny cios, lecz jeśli tak krwawi to z pewnością niedługo umrze. Albo będzie łatwym celem, jeśli ktoś ją napotka, zginie na miejscu.
-Poczekaj, tam ktoś chyba jest- szepce chłopak wskazując na prawo w stronę krzewów- spójrz. - Zauważam jakąś drobną skuloną postać, jest chyba tyłem do nas, najwidoczniej nas nie słyszy. Bezszelestnie podążamy w stronę tej osoby. Gdy jesteśmy już blisko zauważam, że jest to dziewczynka, mocno pokaleczona i poszarpana.
- Zgubiłaś się kochanie?-mówię słodkim głosem, na co ona odwraca się w moją stronę. Oświetlam jej twarz pochodnią, ma podrapaną twarz całą posiniaczoną, jej ciemne oczy są pełne bólu i dziecinnej niewinności. Ma może dwanaście lat, jest drobna i niepozorna.
-  Uciekajcie! Szybko! Zaraz tu będą- mówi przez łzy trzęsąc się ze strachu i z przerażenia  kucam koło niej, a Will uważnie się rozgląda.
- Kto? O czym ty mówisz? Kto cię skrzywdził?- zasypuję ją pytaniami, głaszcząc ją po głowie na znak, że jestem po jej stronie.
- Nie wiem, nic nie wiem, ale zaraz tu będą, szybko uciekajcie!-  krzyczy, ale zaraz się uspokaja, patrząc nieobecnym wzrokiem w dal. -Mama powinna zaraz przyjść... Tak... za chwilę....-powtarza te słowa non stop, pada na ziemie, głośno sapiąc. Dziewczyna postradała zmysły. Gdy wstaję posyłam jej ciepły uśmiech, nic się od niej nie dowiem, daję znak Willowi, aby zrobił swoje. I tak by umarła, a tak skróciliśmy jej cierpienie. Huk armaty, przerwał ciszę.
-Chodź stąd, pójdziemy po resztę i tu wrócimy. Możliwe, że zaraz zjawią się tu ciekawscy.- odpieram.
- Biegnij ja będę za tobą, będę  osłaniał, no dalej- gdy kończy mówić, ile sił w nogach biegnę w kierunku rogu. Nie jest łatwo biec razem z pochodnią, tak aby jej nie zgasić i jeszcze przy tym nie zbaczać z drogi. Myślałam, że nie daleko odeszliśmy. Droga dłuższy się niemiłosiernie. Odwracam się, Will trochę został w tyle. Obym tylko nie zabłądziła.
 Nie spodziewanie tracę grunt pod nogami... Spadam.
- Julites jak możesz się tak do mnie odzywać ?! Jestem twoją matką!
- Matką, która nie potrafi mnie wychować i zrozumieć !- krzyczę patrząc złowrogo w zatroskane oczy matki.
- Spójrz na Lukasa, on się stara!
- Stara się trafić na arenę, nie udawaj , że o tym nie wiesz...- syczę, kręcą głową niedowierzając, że ta osoba, która stoi przede mną nazywa się moją matką. 
- Dość!- próbuje mnie objąć, lecz wyrywam się.
- Zgłosi się, a jeśli umrze to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!- eksploduję wściekłością- wiesz, ja też się zgłoszę. Oboje zginiemy, co ty na to?- nie oczekując jej odpowiedzi wybiegam z domu. Automatycznie do moich oczu napływają łzy, zaczynam się znacznie zanosić. Nie chciałam tego powiedzieć, teraz przeklinam siebie za te słowa. Upadam na ziemie, walę pięścią z bezsilności. Tak. Bezsilność jest najgorsza, wiem, że ranię mamę, ale moja impulsywność czasami jest nie do okiełznania. Oczy mnie już pieką od płaczu, na pewno wyglądam strasznie, na szczęście nikt akurat tędy nie przechodził. Ocieram twarz i pewnym krokiem idę do Carline. Zajmuję mi to chwilę, gdyż byłam niedaleko jej domu. Pukam, a już po chwili otwierają się drzwi, w których staję blond włosa dziewczyna. Wiem, że o tej porze nie mam jej rodziców w domu, nie chciałabym aby zobaczyli mnie w takim stanie. Carline uśmiecha się smutno i pyta:
- Znowu?- idealnie wie, jakie miewam kłótnie z mamą. Nie odpowiadam, rzucam się w jej ramiona.
Ocknęłam się. Głowa mnie strasznie boli, ale to nie jest jedyny problem. Pochodnia, spadła na trawę i wywoła mały pożar. Ale ja jestem głupia, karcę się w myślach. Zaraz tu.....
- No proszę kogo my tu mamy? A gdzie twoja wataha?- idealnie znam ten głos...
To nie kto inny jak...
Siódemka...
Wstaję zaciskając nóż w dłoni, myślę szybko co mam zrobić. Widzę z tyłu jeszcze jedną dziewczyną, -mam na imię chyba Sally,  jest z jednym nożem, tak samo jak Siódemka.
- Straciłaś swoją pewność siebie?- pyta niedbale.
- A ty straciłaś trochę krwi? Musiałam mocno ranić, co? - odpowiadam oschle, próbując odwrócić jej uwagę, wyjmuję z tyłu mały nożyk szybko rzucając w drugą dziewczyną, ona upada.
I rozpętuję się piekło.
Padam na Siódemkę, starając przycisnąć jej ostrze do gardła. Szarpię się, jej dość silna, lecz daję jej radę. Chcąc wykonać już decydujący cios, coś odpycha mnie do tyłu powalając na ziemię, sytuacja zmienia się diametralnie, widząc broń skierowaną w moją stronę, zamieram.  Sally pada martwa na ziemię z nożem wbitym w plecy. Strzał z działa oznajmił drugą już śmierć w tak krótkim czasie.
Kto to? Nic nie widzę, rozglądam się uważnie, nic. Patrzę na Siódemkę, została jeszcze ona. Słyszę charakterystyczny dźwięk, odwracam się. Widzę coś jasnego, leci w moją stronę, to duża... Ogromna chmara owadów. Oznacza to tylko jedno.
Kłopoty.


______________________________________________________________

Witajcie!
Przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Możecie być na mnie źli, tylko nie obrażajcie się, plissssssssssssss.
Co u mnie? Byłam chora, wybór szkoły, dni otwarte, nauka, stres, kartkówki, sprawdziany. Ja nie wiem jak te tygodnie tak szybko lecą. Zaraz znowu poniedziałek, piątek i tak w kołu maaacieju.
Rozdział, wstęp do dalszej akcji heheheh.
Muszę Was zasmucić, ale nie wiem kiedy dodam rozdział, kwiecień/maj to będzie mega harówka i tyle się będzie działo i nie wiem kiedy będę mogła spokojnie sobie popisać.
Pewnie nie dodam rozdziału w kwietniu, może pod koniec.
Wybaczycie mi?
Pamiętajcie, że ja nie zapominam o Waszych  blogach, to, że nie komentuję, nie znaczy, że nie czytam. :) Będę nadrabiać w kom, obiecuję. ;d
Co Wam jeszcze chciałam przekazać? Hmmmm będę o wszystkim informować na bieżąco w aktualnościach. ;3
Przepraszam raz jeszcze, że piszę rzadko, ale nadrobię  i wynagrodzę to Wam! ;))

Trzymajcie się. ;>

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 18

- Nie możliwe- kręci głową Will.
- A jak myślisz po co rozpoczynają Igrzyska nocą?- pyta lekceważąco Nicole.
- Żeby było trudniej- dodaje Blanca, w jej głosie czuć agresje połączoną z bezradnością co mnie zadziwia u niej. Czyżby bezwzględna Blanca podupadała na samym początku? Nie, niemożliwe.  
- Ale przecież to się nie układa w logiczną całość. Po co mają nam utrudniać zabijanie? Chyba powinno być odwrotnie, powinni nam to ułatwiać- odpiera Mike uważnie nad tym rozmyślając.
- Może i tak- przytaknęłam, nie chciałam wyrażać swoje opinii. Gdyż przecież to wiadome, że chodzi tylko i wyłącznie o show. W ten sposób będzie ciekawiej, tylko dookoła rogu są pochodnie. A z racji tego, że to my okopujemy tę część areny, inni trybuci mają znacznie trudniej. Po pierwsze nie wierzę, że nie jest im zimno. Mimo tego, że mamy grube ubranie to i tak chłód wdaję się we znaki. To logiczne, że rozpalą ogień i będą dla nas łatwym celem. Po drugie funkcjonowanie po ciemku jest bardzo uciążliwe, więc widzowie będą mieli sporo uciechy.
 Nagle słyszymy huk armat, co zrywa nas na równe nogi.  Każdy jeden wystrzał oznacza jednego poległego, nie pomyliśmy się, zginęło dziesięć osób. Teraz za każdym razem jak ktoś zginie będziemy słyszeli ten wystrzał.
- Będziemy tak siedzieć, czy idziemy na polowanie? - pytam, dobierając nóż, który idealnie dopasowuję się do mojej dłoni.
- I tak muszą zabrać ciała- mówi Will.
- Ktoś musi zostać na warcie, Mike zostaniesz?- proponuję, na co on przystaję.
Podążamy w stronę lasu, bezsensu byłoby iść w stronę gór. Chodź i tak mogę się założyć, że za górami na pewno jest dalsza część areny, na której mam obawy, że udają się uciekinierzy spod rogu. Kto wie może właśnie tam podąża Karls?  Lecz wyprawę tam zaproponuję za jakiś czas.   Każdy z nas oprócz broni trzyma w ręku pochodnię, oświetlając sobie drogę.  Las jest bardzo gęsty, pełny dziwnych wysokich drzew , których nigdy w życiu nie spotkałam. Nie które może bym rozpoznała z treningów, ale teraz to nie istotne. U ich podnóża rosną różne małe krzewy z kolorowymi liśćmi, które wydają mdlący zapach. Rozglądam się uważnie za jakimiś jadalnymi roślinami, lecz niczego nie dostrzegam. Jednocześnie uważnie się wsłuchuję, niestety w lesie panuje absolutna cisza, jedynie słyszę szum liści porywanych przez szalejący wiatr, zrywający się, co jakiś czas. Nie ma tu także żadnych zwierząt, liczyłam chociaż na jakąś małą wiewiórkę, którą można byłoby upiec na ogniu. Próbuję dopatrzeć się choćby światełko w oddali, coś co mogło dać nadzieję, że właśnie tam jest trybut. Niestety, nie ma żadnym oznak. Chodzimy tak po tym lesie gdzieś dobrą godzinę i jak na razie nic nie zbudziło naszego zainteresowania, zero śladów, muszę już być bardzo daleko poza naszym zasięgiem. Dołuję mnie myśl, że jak tak dalej pójdzie to organizatorzy zaczną ingerować w zabawę, aby przypadkiem nie było nudno. Nie mogę do tego dopuścić, lecz niestety trybuci sami w ramiona mi nie wpadną.
- Wracajmy- szepce Blanca. Porozumiewawczo kiwamy głowami i tą samą drogą zmierzamy ku Rogowi. Zatrzymujemy się co jakiś czas aby zastawić, różnego rodzaju wnyki. Przydatne okazały się długie liście jednego z drzew, które pod wpływem zrolowanie stawały się mocne. Zauważyłam też rośliny, których jest w stu procentach pewna, że są jadalne.
- To stewia, jest słodka, więc nie wolno jeść jej dużo. Liść powinien wystarczyć do dodania energii- informuję sojuszników- a to- wskazuję na kłącza owinięte wokół drzewa. - Łopiany, są prawie bezsmakowe, więc powinny nam odpowiadać do codziennego zaspokojenia głodu-   zrywam jego liście i zjadam kilka. Na początku z pewną nie pewnością podchodzą do tego co im zaproponowałam, lecz po chwili słuszność moich słów potwierdza Nicole zajadająca się łupianem. Wynagradzam ją uśmiechem, to dobrze, myślę. Jestem pewna, że zyskałam u sponsorów swoją wiedzą
 Droga powrotna zajmuję nam aż dwie godziny, tak mi się przynajmniej wydaję. Mimo, że nie udało się nam nikogo dopaść to przynajmniej mamy trochę liści i nadzieję, że znajdziemy jeszcze coś jadalnego. Każdy z nas jest bardzo zmęczony, padamy jak muchy na swoich legowiskach w ciszy delektując się odpoczynkiem.
- Jak myślicie ile czasu minęło?- pyta po jakimś czasie Blanca.
- Gdzieś sześć godzin- odpowiada przeciągający się Mike.
- Wydaję się jakby całą wieczność- dodaję Will uważnie mnie obserwując, robi do mnie maślane oczka i figlarnie się uśmiecha, na co ja karcę go wrogim spojrzeniem po czym i tak się uśmiecham. Na niebie ukazuję się godło Kapitolu i po kolei pokazuję się zdjęcia poległych. Karls i siódemka żyją, co mnie bardzo martwi. Po wysłuchaniu hymnu znowu zapada ciemność na sklepieniu nie ma nawet żadnych gwiazd. Pustka. I to w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Pustka i nicość. Na prawdę dziwna ta arena.
- Co planujemy dalej?- pyta zdecydowanie Nicole, której wyraźnie już rana nie doskwiera.
- Prześpijcie się trochę a ja dotrzymam warty- odpieram.
- Potem cię zmienię- odpowiada troskliwie Will, w co on pogrywa? Tego nie wiem, ale zaczyna mi się to nie podobać. Dobra, jest uprzejmy, ale aż nadto, muszę na niego uważać. Po chwili słyszę już chrapanie. Uważnie się rozglądam, co jakiś czas się przechadzając w tą i z powrotem.  Tak bardzo frustruje mnie ta ciemność, że zaczynam się denerwować. Skupiam się, wytężam wzrok, ostrość trochę się poprawiła na tyle aby  zauważyć rozpiętość gór. Dostrzegam błysk ognia na jednej z nich, lecz chyba mi się wydają, iż zaraz światło gaśnie. Masuję spierzchnięte usta od wiatru, na dłoniach mam malutkie pęknięcia od zimna, przysuwam się do ognia i otulam się ciepłem. Jestem tak straszliwe głodna. Czemu nie pojawiło się jeszcze paczka od sponsorów ? Jestem pewna, że ich mam, nie wiem co jest grane. Może na razie za wcześnie na pomoc? Nie wiem, najbardziej czego mi brakuję to mięsa i kremu. Za bardzo się przyzwyczaiłam do luksusu, w Kapitolu.
Moje rozmyślenia przerywa donośny krzyk.





____________________________________________________________________________


Witam, po tak długiej przerwie. ;)
Bardzo przepraszam za swoją nie obecność, lecz ostatnio tyle się działo. Miałam chwile słabości, lecz teraz wychodzę na prostą i jest pomalutku okej.
Wiecie, że już nie długo minie rok odkąd mam tego bloga? Heheh jak to szybko leci, a ja tylko dodałam 18 rozdziałów. ;o
Postaram się dodawać częściej rozdziały, ale mam taki urwał w szkole, że to głowa mała....
Na szczęście za tydzień ferię, więc wezmę się za bloga. Pilnujcie mnie ! ;d
Jestem za bardzo leniwa. ^^
Właśnie! Jak Wam się podoba nowy film z Jennifer? Jak dla mnie nawet ok, chodź poradnik lepszy. Chodź Jen błyszczała w nim, każda z nią scena była świetna.

Ale dobra koniec biadolenia. Rozdział. Hmmmm to jest taki wstęp to tego co się będzie działo w następnych częściach. Przepraszam od razu za błędy. ^^

A!
Bardzo dziękuję, za tyle komentarzy. Jesteście kochani, tyle motywacji, że ah! ;d
I dziękuję za 11 tysięcy wyświetleń! Oby tak dalej. ;>
No to tak, rozdział prawdopodobnie w ferie a raczej na pewno.
To jeszcze raz bardzo bardzo bardzo Was przepraszam. ;)
Trzymajcie się.

Serdecznie polecam